poniedziałek, 18 lipca 2011

Opowiadanie ''Niezapomniana strata''.

Jest to opowiadanie o stracie, która była blisko. Powoli nadchodziła.
To był najgorzszy dzień mojego życia. W ułamku jednej sekundy straciło ono sens. Nic nie było ważne. Nic. Zupełnie nic. Liczył się tylko... Damian. Tak, Damian. Chłopak, któremu oddałam swoje serce, on odwdzięczył się tym samym. Oboje mamy po 20 lat. Jesteśmy szczęśliwi, szczerzy ze sobą. Obiecaliśmy, że weźmiemy ślub. Właśnie tej nocy... oświadczył mi się. Tak! Oświadczył się! Przez duże O. Nie byłam w stanie wyrazić tego szczęścia, więc po prostu kiwnęłam głową, sygnalizując, że się zgadzam i go namiętnie pocałowałam. Rozdzieliliśmy się na skrzyżowaniu. Było po dwudziestej trzeciej. Gdy byłam już w domu, poinformowałam rodzinę o zaręczynach, ogarnęłam się... zadzwoniłam do Damiana. Nie odbierał. Dzwoniłam. Nie odbierał. Dzwoniłam. Nie odbierał. Dzwoniłam. Nie odbierał. Dzwoniłam. Nie odbierał. Poddałam się. Pomyślałam, że pewnie zostawił telefon w aucie, jak to było  w jego ''zwyczaju'' i pobiegł powiedzieć o wszystkim rodzinie. Byłem pewna swego... na marne. Dostałam telefon od jego matki, że... mój ukochany miał poważny wypadek, jego auto wjechało w ciężarówkę i spadło do wody... Wyciągnęli go. Był żywy, ale nie cały i zdrowy. Miał poważne obrażenia. Siedziałam obok niego. Był w śpiączce. Zasnęłam. Obudził mnie jakiś głośny dźwięk. Brzęczenie? Nie pamiętam. Spadało mu ciśnienie. Wyrzucili mnie z pokoju... aż nagle... zauważyłam, że... jego ciśnienie spadło do... 0. Pomyślałam ''Uratują go! Napewno!''. Główny lekarz.. wyszeptał ''Godzina zgonu 6:30''. Gdy usłyszałam słowo ''zgon''.. zaczęłam szczypać się po całym ciele, abym w końcu obudziła się z tego koszmarnego snu. Nie.. Nie obudziłam się. To była rzeczywistość.. Teraźniejszość. Wbiegłam do niego i pocałowałam, miałam nadzieje, że jego ciśnienie się podniesie... a tu nagle... Jego ciśnienie osiągnęło pięć. Tak, tak. Równo pięć. Lecz ze względu na to, że odłączyli go z tych wszystkich sprzętów, wołałam lekarzy ze wszystkich sił. Przyszli. Jego ciśnienie wzrastało, ale bardzo, bardzo powoli. Ciągle dawałam szanse naszej miłości. Myślałam ''Czy nawet jeśli przeżyje, to czy jego życie będzie normalne? Czy będzie mnie pamiętał, swoją rodzinę? Czy będzie mógł chodzić, normalnie funkcjonować? Miałam nadzieję, wielką nadzieję''. Mój narzeczony już od miesiąca leży w śpiączce. Jego ciśnienie wacha się, czasem spada, czasem wzrasta. Po dwóch miesiącach i pięciu operacjach.. Obudził się, a ja oczywiście siedziałam przy nim i czule tuliłam jego dłoń. Przysnęłam. I to właśnie wtedy poczułam, że palce, które oplatam własnymi.. ruszają się. Ściskają moją dłoń. Oczy Damiana czule na mnie patrzyły, a jego usta chyba próbowały powiedzieć ''Kocham Cię''. Udało się. Powiedział. Odpowiedziałam. Zawołałam jego lekarza, a ten zachwycony przyznał, że nigdy nie był świadkiem takiego cudu. Tydzień po wybudzeniu się ze śpiączki, wypuścili go. Wrzuciliśmy do domu jego rodziców i ''ogarneliśmy się''. Stan Damiana był stabilny. Zero zaników pamięci, niepełnosprawności. Zapomnieliśmy o tym wypadku i przygotowywaliśmy się do ślubu. Wszystko było w porządku, aż do dnia ślubu. Na wszelki wypadek przebadaliśmy się przed ceremonią. Moje wyniki wyszły pozytywnie.. jednak wyniki Damiana wykazały małego guza w jego mózgu. Guz okazał się złośliwy. Ślub został odwołany. Mój ukochany przepraszał mnie za to, że odbiera mi normalne życie. Odparłam, że wcale mi go nie odbiera - ''Przecież to nie twoja wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że zachorujesz? Nikt tego nie wiedział''. Przez pół roku stan Damiana pogorszył się do tego stopnia, że nie mógł chodzić. Ledwo widział, słyszał i mówił. Wciąż byłam z nim, on ze mną. Jednak 18 lipca 2011 o 22:44 umarł. Tak, umarł. Zrobiłam, to co wcześniej. Pocałowałam go. Nie pomogło. Pogrzeb odbył się tydzień później. Stałam przed wejściem do kościoła i myślałam czy wytrzymam. Weszłam. Cudem wytrzymałam. Cudem. Otworzyłam trumnę i pocałowałam go. Miałam nadzieję, że ożyję.. ale nic. Straciłam go. Jego miłość. Pierścionek zaręczynowy włożyłam do jego koszuli. Nie chcę już miłości, czekam na śmierć.

''Stałam oparta o okno i miałam nadzieję, że zobaczę
go. Biegnącego w moim kierunku''.


1 komentarz:

młoda pisze...

dobrze Ci idzie pisanie...czasem mam wrażenie, że moje .życie jest jakąs powiecia bez znanego zakończenia